Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 373.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

niewypowiedziana rozsadzała jej mózg, pot wysiłku okrył twarz pobladłą, jakby nagle zastygłą w masce strachu, ściągnięte brwi pokrywały rozgorączkowane oczy, głos się rwał co chwila, zmieniał brzmienia i taki ostry, taki okropny ból gryzł jej serce, tak ją łamał, tak dusił, że była blizką szaleństwa.
Jeszcze panowała nad sobą.
Krzyki już bardzo wyraźne dolatywały do pokoju, a łoskot padających murów i walących się sufitów co chwila wstrząsał całym domem...
— Ciszej.. ciszej... ciszej... Jezus! litości!... — myślała błagalnie i padała przed tem Imieniem i wszystkiemi potęgami żebrała zmiłowania.
Pan Adam przerywał czytanie i słuchał coraz niespokojniej.
— Krzyczą! jakby w fabryce Karola... Zobacz Anka.
Zobaczyła...
Zobaczyła z drugiego pokoju, że już cała fabryka w ogniu, że pożar jak burza srożył się nad wszystkimi pawilonami i żygał ognistemi falami ku niebu...
— Nic... nic... ojcze... Wiatr tak szumi.. ogromny wiatr... — wyszeptała z największym wysiłkiem.
Brakowało jej powietrza... dusiła ją rozpacz... bezradność... obawa... Czuła dobrze, że ten pożar zabiłby ojca...
— Co robić?... Czemu niema Karola?... a jeśli i dom zacznie się palić?...
Jak błyskawice palące przebiegały te myśli, hypnotyzowały ją strachem bezbrzeżnym i obezsilały do reszty.
Nie, nie mogła więcej czytać.
Chodziła po pokoju, zataczała się prawie, ustawiała hałaśliwie stolik do herbaty.