Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 388.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

I wy, pomimo wszystkiego, przyjmujecie go u siebie? — zawołała oburzona.
— Przyszedł do pani, a potem, ja się z nim znać muszę, bo tutaj niewolno ludzi rozdzielać na uczciwych lub złodziei, może być każdy potrzebnym.
— Ależ ja go nie chcę nigdy już widzieć.
— Dobrze, zapowiem służącemu. A mojemi słowami niechaj się pani nie gorszy, idziemy zawsze w kierunku musu, a nie w kierunku chęci i woli — uśmiechnął się smutnie i spojrzał na Ninę, która odstawiła stalugi i aby nie słyszeć tych słów, które ją zawsze bolały niewymownie, stała pod kameliami, rozdmuchując delikatnie różowe pączki.
— Straszne jest życie! — szepnęła Anka.
— Nie, straszne są tylko nasze wymagania od niego, straszne są tylko nasze marzenia o pięknie, straszne są tylko nasze pożądania dobra i sprawiedliwości, bo nigdy się nie urzeczywistniają i nie pozwalają brać życia takiem, jakiem ono jest. W tem leży źródło wszelkich cierpień.
— I nadziei! — dorzuciła Nina, postawiła na stoliczku obok Anki wazon z krzakiem chińskiej róży, pokrytej żółtymi, cudownymi kwiatami o bardzo subtelnym zapachu.
— Patrz Kaziu i nie mów przykrych rzeczy.
Wieczorem przyszedł Józio Jaskólski, który od czasu pewnego przychodził stale czytywać Ance książki. Od niego dowiadywała się różnych szczegółów o Karolu i jego sprawach, bo chociaż Borowiecki bywał codziennie, nigdy nie wspominał o interesach.
— Ojciec już zdrowy? — zapytała.