Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 394.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

rety po głowach rojących się tłumów, biegł po dachach, ślizgał się po kominach buchających dymami i po fabrykach z hukiem pracujących i powracał myślą w głąb samego siebie i myślał, że oto jedzie od ślubu, że nareszcie jest już panem miliona, — że jest u progu tego wymarzonego szczęścia — bogactwa.
Przeżuwał wolno te błyskawice myśli i obrazów i ze zdumieniem czuł, iż niema w nim żadnej radości, że jest zupełnie spokojny, zimny, obojętny, znudzony tylko porządnie.
— Karol! — szepnęła Mada cichutko, podnosząc zarumienioną twarz i porcelanowe, bardziej jeszcze niebieskie oczy.
Spojrzał na nią pytająco.
— Taka szczęśliwa jestem! taka szczęśliwa! — szeptała i nieśmiało, jak dziecko przysunęła głowę do jego ramienia i wyciągnęła usta chciwe jego pocałunków, ale odsunęła się szybko, bo spostrzegła, że z ulicy wszystko widać.
Ścisnął mocno jej rękę i jechał dalej w milczeniu.
Cała ulica, prowadząca do fabryki Müllera, zapchana była robotnikami, którzy ustawieni w szpaler, ubrani odświętnie, wznosili gromkie okrzyki na cześć zaślubionych, a w końcu szpaleru, przed wjazdem do dziedzińca fabrycznego wznosiła się olbrzymia brama tryumfalna, obciągnięta kolorowemi draperyami, przetykana godłami pracy, a na szczycie, na wielkim transparencie jaśniał wypisany elektrycznemi lampkami napis:
„Willkommen“.
Za bramą ciągnął się znowu sznur ludzi, przez wszystkie dziedzińce, przez wielki ogród, aż do podjazdu pałacowego.