Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 395.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Przejazd ten trwał tak długo, że gdy weszli do pałacu, wszyscy goście już tam byli zebrani.
Towarzystwo było przeważnie niemieckie, mała garstka polaków tonęła niepostrzeżenie.
Müller wystąpił jak przystało na łódzkiego milionera. Taki był przepych dywanów, mebli, sreber, kwiatów i dekoracyj, bo berlińscy tapicerzy dekorowali cały pałac, że zdumiewał wszystkich.
Müller miał dzisiaj święto rzetelne, wydawał jedynaczkę i zdobywał pomocnika w zięciu, więc tak był zadowolony, że jaśniała radością jego okrągła, czerwona, zatłuszczona twarz.
Częstował wszystkich najlepszemi cygarami, klepał Karola po łopatkach, brał go wpół, poklepywał po kolanach, sypał rubasznymi dowcipami i zapraszał najusilniej do przekąsek, zastawionych w sali bufetowej.
Gdy miał czas, brał którego z gości pod ramię i pokazywał mu z dumą salony.
— Panie Kurowski, patrz pan, to jest pałac moich dzieci, oni będą sobie tutaj mieszkali, co, ładnie?
Kurowski potakiwał i uśmiechał się pobłażliwie na objaśnienia pełne cyfr kosztu, a potem przysunął się do Meli Grünspan, obecnie Morycowej Welt, która otoczona młodzieżą, królowała w jednym z salonów.
Dosyć długo słuchał jej rozmowy błyskotliwej, jej śmiechów sztucznych i niesmacznego szastania się po salonie. Odszedł zdumiony, bo nie poznawał dawnej Meli, o której sam kiedyś powiedział, że jest jedyną kobietą wśród żydówek łódzkich.
— Moryc, coś pan zrobił ze swojej żony? — zagadnął Welta.
— Znajdujesz pan zmianę?