Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 397.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

proszonych jedynie do ożywienia zabawy, zaczęły się wysuwać z bufetu, z bocznych pokojów, z przysłoniętych draperyami nisz i rozpoczęły się tańce.
Karol samotnie przechodził salony zalane światłem, zapchane bogactwem. Kilkadziesiąt zebranych osób ginęło zupełnie w ogromie mieszkania, z którego kątów, z pod kwiatowych festonów i barchanowych draperyj, szczerzyła żółte zęby nuda i pustka.
Miał wielką ochotę uciec, zamknąć się w mieszkaniu, lub jak dawniej iść z Maksem, z Morycem, z Kurowskim do knajpy jakiej i przy piwie, pogawędce, zapomnieć o wszystkiem.
Było to ciche pragnienie, a tymczasem musiał robić honory domu i pilnować, żeby kochany teść o ile można najmniej się ośmieszał; musiał rozmawiać, uśmiechać się, prawić komplementy damom, rozmawiać czasem z Madą, czuwać nawet nad służbą, bo nikt się tem zająć nie umiał.
Matka kryła się po kątach, nie śmiejąc chodzić w swojej wspaniałej jedwabnej sukni, nie wiedząc co mówić, onieśmielona tym przepychem i masą pierwszy raz widzianych ludzi, przesuwała się jak cień przez salony, nie zauważona przez nikogo.
Wilhelm siedział tylko w bufecie, pił z przyjaciółmi i całował się co chwila z Karolem, w którym od pewnego czasu był rozkochany.
A Mada?
Mada była tak szczęśliwą i zatopioną w radości, że nic nie widziała dookoła siebie prócz męża, którego ciągle szukała, a odnalazłszy, nudziła czułostkami.
O północy Borowiecki tak się już czuł zmęczonym, że zwrócił się do Jaskólskiego, który odświętnie wystro-