Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 402.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

milionów, nie żył prawie — pracował tylko, pochłonięty wirem interesów i ta rzeka pieniędzy jaka przepływała przez jego ręce, — fabryka, oplotła go jak polip tysiącami ramion i ssała bezustannie — wszystkie myśli, — wszystek czas — wszystkie siły.
Miał już te upragnione miliony, dotykał się ich codziennie oddychał nimi, żył z nimi, widział je dokoła siebie.
Ale ta praca nad siły, trwająca już lata całe, wyczerpywała go fizycznie, a miliony nie radowały zupełnie — przeciwnie, czuł się coraz głębiej znużonym, obojętnym i smutnym.
Coraz częściej nuda zaglądała do jego duszy, coraz częściej zaczynał uczuwać, że jest mu źle i że jest bardzo, bardzo osamotnionym.
Mada była dobrą żoną, jeszcze lepszą mamką i piastunką jego syna, doskonale go obsługiwała — ale niczem więcej być nie mogła i nie umiała. Łączyło ich tylko dziecko i wspólne mieszkanie, nic więcej; — ona czciła go jak fetysza, nie śmiejąc zbliżyć się jeśli ją do tego nie zachęcił, nie śmiejąc mówić jeśli on nie był dobrze usposobiony — a on, pozwalał się czcić i uwielbiać, rzucając jej czasem w nagrodę jakieś słowo dobre lub uśmiech życzliwy, a rzadziej już czułość jaką lub jakiś okruch serca.
Przyjaciół nie miał nigdy, ale zawsze miał wielu znajomych i życzliwych wpośród kolegów dawnych — ale teraz, w miarę wzrostu jego potęgi, wszyscy się odsuwali i ginęli w szarem tle ludzkiem, odgrodzeni nieprzebytem wałem milionów jakie go otaczały; — z milionerami również nie żył, brakło mu przedewszystkiem