Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 405.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

w przestrzeniach, przenikała wszystko; — że chciało się iść, śpiewać, krzyczeć, tarzać po murawach, płynąć z chmurami, lecieć z wiatrem, chwiać z drzewami w rozsłonecznionem powietrzu i żyć całą piersią, wszystkiemi władzami, wszystkiemi uniesieniami, żyć! żyć!...
— A cóż dalej? myślał posępnie, wsłuchując się w szum fabryki.
Nie znalazł w sobie odpowiedzi.
— Chciałem tego, pożądałem i mam, mam! pomyślał z nienawiścią niezgłębioną niewolnika spoglądając na czerwone mury fabryk swoich, na tego potwornego tyrana, który radośnie spoglądał tysiącami okien i pracował tak zawzięcie aż się wszystko w nim trzęsło, i śpiewał tysiącami maszyn głęboki hymn nasycania się.
Poszedł do kantoru, miał już dosyć fabryki.
Interesanci, kupcy, komisyonerzy, urzędnicy, robotnicy szukający pracy, tysiące spraw czekało w jego przedpokoju i wrzało niecierpliwością, ale on bocznemi drzwiami wyszedł i powlókł się wolno do miasta.
Nie widział nikogo, bo niósł w sobie straszną, pożerającą nudę i ten niezaspokojony głód duszy.
Miasto zalane było potokami słońca i wrzawą szalonego ruchu. Tysiące fabryk, podobnych do twierdz warownych, huczało pracą. Ze wszystkich ulic, ze wszystkich domów, ze wszystkich zaułków, z pól nawet uderzały w niego twarde echa pracy, krzyki maszyn, gwar tej walki toczonej z całą namiętnością; — dyszenia wysiłków, tryumfujące wykrzyki zwycięzców.
Jak jego strasznie nudziło to wszystko!
Z nieopowiedzianą ironią przyglądał się baronowi Meyerowi, który w pysznym powozie rozparty, dumny,