spokoju, ale głupoty nieledwie, rysy, doskonałe piękne, regularnością swą i czystością linij mogły śmiało współzawodniczyć z arcydziełami greckiej lub rzymskiej rzeźby.
Zachwycony, uniosłem kapelusza; ku memu zdumieniu jednak oczy pięknego pesągu jakiś podejrzliwy przebiegł wyraz. Był to odcień niepochwytny może, a jednak dla mnie tem widoczniejszy, iż na ukłon najlżejszem nie odparła skinieniem; nie raczyła poprostu zauważyć nawet równie drobnej grzeczności z mej strony. Urażony nieco, nie myślałem przerywać zwykłej przechadzki; rzecz dziwna jednak, posągowa piękność żyjącej, lecz jak marmur zimnej kobiety opanowała umysł mój cały, ciągle na myśli mi stojąc. Statua, — wyszeptałem, — statua, ręką mistrza wykuta, — a pojęcie to tak dobrze odpowiadało dumnej piękności, iż zdziwiłem się, ujrzawszy za powrotem, że bogini żyła jednak, skóra bowiem niedźwiedzia przesuniętą była o jedną kolumnę dalej, tam, gdzie pełne płomienie słońca lepiej ogrzewały kobietę w jaskrawe szaty przybraną.
Zdumienie me większe miało przybrać rozmiary, klasyczna jej główka bowiem nietylko poruszyła się tym razem w ukłonie, ale z ust wybiegło nawet kilka słów powitania, wyrzeczonych tym samym szepleniącym, głębokim kontr-altem, który w głosie jej syna największy urok stanowił. Nie pojąwszy dobrze, co chciała powiedzieć, odparłem kilku bezładnemi słowy, wielkie jej bowiem oczy, nagle podniesione ku mnie, wszelką odebrały mi przytomność. Niezwykle duże i złoto-żółte, jak u Felipa, patrzyły one na mnie w tej chwili źrenicą tak bardzo rozszerzoną, iż kruczo-czarne zdawały się na razie. Rzecz dziwna jednak, nie wielkość ich i barwa podziałały na mnie, ale nieokreślona jakaś próżnia, wiejąca z tego spojrzenia, próżnia dająca się wytłómaczyć brakiem wszelkiego wyrazu chyba. Oczów równie pięknych, lecz do tego stopnia
Strona:PL Robert Louis Stevenson - Olalla.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.