idyotycznie głupich, nie zdarzyło mi się spotkać dotąd. Zdumiony, zmieszany, opuściłem powieki i, rzuciwszy niezrozumiałą odpowiedź, skierowałem się schodami do mego pokoju na górę.
Widok złowieszczego portretu, przesladującego mnie od dni tylu, uprzytomnił mi natychmiast panią zamczyska. Rysy rodzinne i prawa dziedzicznego podobieństwa nigdy może nie były lepiej stwierdzone. Wspanialsza tylko i pełniejsza, piękna statua stanowiła niemniej żywe odbicie obrazu. Oczy jej za to, różne barwą, nie posiadały tego demonicznego, szatańskiego wyrazu, który mnie w prababce obezwładniał i przykuwał. Co prawda zresztą, nie mówiły one nic zgoła, nie byłe złe, ani dobre; próżnia moralna i umysłowa wiała w pełni z ich głębi. A jednak dwie te istoty łączyło dziwne podobieństwo, zdumiewająca tożsamość, wyryta nietylko w pojedynczych rysach, lecz w całej postaci i patrycyuszowskiem obliczu. Zdawało się, iż mistrz, którego podpis widniał na obrazie, odtworzył w nim nie jednę o uroczych oczach i fałszywym uśmiechu kobietę, lecz uwiecznił charakter rasy całej.
Odtąd, ilekroć opuszczając pałac, przechodziłem wzdłuż galeryi, tyle razy spotykałem piękną senorę, już-to wspartą o kolumnę i oblaną pełnemi promieniami słońca, już też wyciągniętą na skórze niedźwiedziej i wygrzewającą się przy ogniu kominkowym. Raz nawet, sprzykrzywszy sobie dawne miejsce, przeniosła się na sam koniec galerji, tak, iż znalazłem ją leżącą w poprzek zwykłej mej drogi. Niezmieszana tem bynajmniej, odwróciła niedbale głowę, by głębokim, niskim głosem wyszeplenić zwykłe słowa powitania. Wogóle obojętny ukłon ten i gładzenie bujnych, lecz jak miedź czerwonych włosów stanowiło jedyne jej zajęcie; równie próżniaczego życia trudno było sobie wyobrazić; najmniejszy też wysi-
Strona:PL Robert Louis Stevenson - Olalla.djvu/17
Ta strona została uwierzytelniona.