czeniu zajęć domowych udaje się do zwykłej pracy ogrodniczej, postanowiłem wrócić do domu i rozpocząć poszukiwania. Gdy stanąłem na progu galerji, senora, pogrążona w ulubionej drzemce, spoczywała snem sprawiedliwego. Zatrzymałem się chwilę, lecz widząc, że mnie nie słyszy i nie porusza się wcale, przekonany, iż straż jej nie może być zbyt czujną, zwróciłem się szybko w drugą stronę galeryi, z zamiarem zbadania nieznanego mi dotąd domu.
Poszukiwania te cały zajęły mi ranek Przez godzin kilka przechodziłem z pokoju do pokoju, zwidzając obszerne staroświeckie komnaty o malowanych sklepieniach silnie zębem czasu dotkniętych. Przyciemnione okiennicami, lub pełnem światłem oblane, tchnęły wszystkie ruiną i opuszczeniem. Był to snadź dom bogaty niegdyś; lata jednak pokryły go pyłem zniszczenia i zagłady. Pająk, obrawszy sobie wśród ruin siedzibę, oplatał stare sprzęty zwojami przędzy, jadowita tarantula rozsiadła się w kątach, wielka zaś mucha, żywiąca się padliną, a przez lud prosty za zapowiedź śmierci uważana, brzęczeniem swem napełniała komnatę. Tu parę stołków, tam kanapka, łóżko, lub wysokie krzesło rzeźbione, stercząc jak wysepka na gołej posadzce, stanowiły jedyne zabytki przeszłości, jedyną pamiątką po umarłych, których portrety widniały na poczerniałych ścianach. Patrząc na podobizny te, w żywych zachowane barwach, pojąłem dopiero, iż dom przebiegany przezemnie należał kiedyś do możnego, z fizycznej piękności znanego rodu. Na piersiach mężczyzn błyszczały najrzadsze ordery, ramiona i szyje kobiet zdobiły klejnoty, wśród płócien zaś, uwieczniających ich rysy, mogłeś wyczytać imiona pierwszych mistrzów pędzla.
Jakkolwiek wielkość ta, porównana z dzisiejszem wyludnieniem i ruiną zamku, powinna była uderzyć mie najsilniej, niemniej inny rys wydatny zajął mię żywiej jeszcze. Oto długie szeregi portretów dały mi
Strona:PL Robert Louis Stevenson - Olalla.djvu/25
Ta strona została uwierzytelniona.