poważny padre z tabakierką i książką od nabożeństwa w ręku. Łagodny, spokojny, nie opuścił on tego stanowiska przez wiele dni następnych, aż wreszcie pewnego poranku powiedział mi z uśmiechem, że ponieważ wszelkie niebezpieczeństwo już minęło i jestem na drodze do wyzdrowienia, czas więc najwyższy, abym szybko strony te opuścił.
Nie wymienił żadnych przyczyn, nie patrzył nawet na mnie. Ani jednak dyplomatyczne zażywanie tabaki, ani ukośnie rzucane wejrzenia zwieść mnie nie zdołały; zrozumiałem, że widział Olallę.
— Padre — wyrzekłem, — wiesz, że nie czcza kieruje mną ciekawość, nie odmawiaj mi więc bliższych o tej rodzinie szczegółów.
— Byli bardzo nieszczęśliwi — oto wszystko co mógł objaśnić. Ród upadający, jakby na wymarcie skazany, a przytem tak ubogi, że im na wychowanie nie starczyło nawet; ztąd może ograniczeni i zaniedbani.
— Ależ nie ona — przerwałem. — Dzięki panu zapewne, wykształcenie jej i poziom umysłowy wyższym jest nad ogół kobiet.
— Tak — przyznał. — Senorita należy do światłych i rozumnych istot; wychowanie wszakże reszty rodziny wiele pozostawia do życzenia.
— A matka? — podjąłem.
— Matce dajmy lepiej pokój — zauważył, zażywając z namysłem tabaki. — Felipe za to posiada dobry i poczciwy grunt charakteru.
— Senora jednak ma coś dziwnego w sobie — nalegałem.
— Bardzo dziwnego — potwierdził poważnie.
— Przepraszam, księże proboszczu — spróbowałem przemówić tonem stanowczym, — zdaje mi się, iż niepotrzebnie owijamy rzeczy w bawełnę i bawimy się w czcze omówienia. Jestem pewny, że nieobcem ci jest wszystko, co mnie tam spotkało. Skoro tak zaś,
Strona:PL Robert Louis Stevenson - Olalla.djvu/49
Ta strona została uwierzytelniona.