dzało ani wstrętu, ani uprzedzenia, a poprostu nieufność taką, jakiej doznajemy wobec chodzącej zagadki, wobec sfinksa, w ludzkiej uosobnionego postaci. Równocześnie zauważyłem, iż wieśniacy starają się również odsuwać odemnie i, niechętni, z trudnością dają się namówić do przewodniczenia mi wśród górskich wycieczek.
Uderzony dziwnym ty objawem, zacząłem badać go bliżej i wtedy to spostrzegłem, iż okoliczni mieszkańcy spoglądają na mnie w dziwnie podejrzliwy i pytający sposob, że niektórzy żegnają się nawet zabobonnie na mój widok. Z początku składałem to na karb cudzoziemskiego pochodzenia; sądziłem, że lud ciemny i fanatyczny nie chce mieć do czynienia z protestanckim heretykiem. Z czasem jednak pojąłem, iż lękają się mnie jedynie jako człowieka, powracającego z przeklętych murów starego zamczyska. Inteligentny, wykształcony, powinienem był lekceważyć zdanie ciemnego tłumu; a jednak, rzecz dziwna, przyznaję, iż pogarda ta rzucała cień złowrogi na moje uczucia, że mnie zimnem ogarniała tchnieniem. Nie powiem, by przesądna trwoga motłochu zabiła zapał, wzniecony w mem sercu, lecz trudno mi zaprzeczyć, iż potrafiła zmrozić go i osłabić.
O kilka mil[1] na wschód wioseczki istniała przerwa wśród szczytów Sierry, przesmyk wązki, który zdala chociaż pozwalał dojrzeć ciemne wieżyce rezydencyi. Stęskniony za widokiem Olalli, przyuczałem się codziennie w tę stronę kierować me kroki. Przejście to oddawna musiało być znane w okolicy, wśród lasu bowiem pokrywającego górę widniały liczne drożyny, a stromy jej wierzchołek, z nagich, wyniosłych skał złożony, uwieńczy był męką Pańską, na której figura Chrystusa naturalnej wielkości oddaną została
- ↑ Mil angielskich.