z większym jeszcze niż zwykle i boleśniejsze wrażenie czyniącym realizmem.
Obrawszy sobie tu obserwatorjum, przychodziłem codziennie, zwieszony zaś na skale patrzyłem godzinami na zrujnowane mury zamczyska, przyczem mogłem nawet dojrzeć Felipa, kręcącego się wśród ogrodu; a tak zmniejszonego wskutek oddalenia, iż muchą małą wydawał się zaledwo. Niekiedy mgła przysłaniała mi widok cały, lecz rozerwana przez wiatr górski, odkrywała znów płaskowzgórze, już-to ciche, spokojne, w promieniach słońca skąpane, już przyćmione deszczem, pędzącym obficie z chmur, pod stopami memi skłębionych.
Odległe to pole obserwacyi i kapryśnie przerywane widoki miejsc, które życiem mem całem wstrząsnęły, doskonale odpowiadało chorobliwej chwiejności oraz zmiennym uposobieniom mego humoru. Spędzając też tam dnie całe, rozbierałem bezprzestannie dziwaczność naszego położenia i różnolite żywioły, które się na wytworzenie go złożyły. Umysł zaś mój już-to nakłaniał się ku podszeptom miłości, już podawał ucho zimnemu rozsądkowi, by wreszcie niezdecydowany pozostać na tem straszliwem rozdrożu.
Siedząc pewnego dnia, jak zwykle, na skale, ujrzałem u skraju lasu wysoką postać wieśniaka, w podróżny płaszcz otuloną. Nie należał on snadź do miejscowej parafii i nie znał mię ze słyszenia nawet, bo zamiast odwrócić się i w inną skierować stronę, przeciwnie przybliżył się, i chcąc wypocząć, miejsce obok mnie zajął.
Po chwili wdaliśmy się w gawędę, podróżny zaś objaśnił mię, iż dawniej był przewoźnikiem wśród gór tych, i ztąd nieobcym mu jest każdy ich kamyk.
Z czasem wszakże, chcąc lepiej zużyć pracę swych mułów, wystarał się o zajęcie przy armii, na którem tyle zarobił, iż dziś, żyjąc wraz z rodziną z gotowego dochodu, rzadko już rodzinne swe odwiedza strony.
Strona:PL Robert Louis Stevenson - Olalla.djvu/53
Ta strona została uwierzytelniona.