Strona:PL Robert Louis Stevenson - Skarb z Franchard.pdf/144

Ta strona została przepisana.

bie, jak umiem, ale widziałeś sam, jak koło przeznaczenia odwróciło się wstecz dla mego przeklętego rodu. Ja stoję, żeby się tak wyrazić, jakby na małej wyniosłości wśród tego rozpaczliwego spadku, skąd spoglądam po za i przed siebie i widzę, cośmy już stracili i naco jeszcze skazani jesteśmy w przyszłości, zstępując coraz niżej. I mamże ja, ja co żyję samotna w domu umarłych, gnąc się nienawistnie pod brzemieniem ciała, mamże ja powtórzyć zaklęcie? Mamże uwięzić nowego ducha, opornego, jak mój, w tej zaczarowanej i burzą strzaskanej powłoce, w której dręczę się obecnie sama? Mamże przedać dalej to przeklęte naczynie ludzkości, napełnić je świeżem życiem, jakby świeżym jadem, i rzucić, jak płonący żagiew, w twarz przyszłych pokoleń? Ale ślub mój jest nieodwołalny; mój ród zniknie wraz ze mną z oblicza ziemi. W tej chwili mój brat czyni ostatnie przygotowania; wkrótce usłyszymy jego kroki na schodach, pójdziesz z nim i znikniesz na zawsze z mych oczu. Pomyśl czasem o mnie, jako o tej, dla której nauka życia nie była łatwą, ale która przyjęła ją odważnie, jako o tej, co kochała cię, niewątpliwie, ale nienawidziła siebie tak głęboko, że sama jej miłość stała się jej nienawistną; jako o tej, co cię odtrąciła, a jednak pragnęłaby zatrzymać cię na zawsze; której najdroższą nadzieją było zapomnieć cię, a najwyższą obawą zostać zapomnianą.
Mówiąc to, wstała z krzesła i szła wolnym krokiem ku drzwiom. Dźwięczny jej głos brzmiał coraz łagodniej i ciszej z oddali.
Przy ostatnich słowach wyszła i zostałem sam w zalanym miesięczną pełnią pokoju. Nie wiem, cobym był uczynił, gdyby nie obezwładniające mnie niezwykłe osłabienie, ale wobec tej zupełnej niemocy, ogarnęła mnie czarna, bezbrzeżna rozpacz.
Niebawem zabłysło w drzwiach blade światełko latarni. Wszedł Felipe, wziął mnie, nie mówiąc słowa, na