Strona:PL Robert Louis Stevenson - Skarb z Franchard.pdf/15

Ta strona została przepisana.

— Jan-Marya — odparł chłopiec.
Desprez podskoczył w miejscu, jak to czynił zwykle w chwilach nagłego wzburzenia, i uczuł, że głowa mu wiruje od nowych etnologicznych kombinacyj.
— Celtyckie, celtyckie! — zawołał.
— Celtyckie? — wykrzyknęła madame Tentaillon, która może być zmieszała to słowo z terminem: hydrocefaliczny. — Biedny mały! Czy to niebezpieczne?
— To zależy — odburknął doktór opryskliwie. A potem zwracając się znowu do chłopca:
— A w jaki sposób zarabiasz na życie, Janie-Maryo? — pytał.
— Wywracam koziołki.
— Tak? wywracasz koziołki? — powtórzył Desprez. — To prawdopodobnie zdrowo. Pozwalam sobie przypuszczać, madame Tentaillon, że wywracanie koziołków jest to wcale zdrowy sposób życia. I czy nigdy nic innego nie robiłeś?
— Zanim się tego nauczyłem, kradłem — odpowiedział Jan-Marya poważnie.
— Na honor! — zawołał doktor — jak na twój wiek miły z ciebie człowieczek!
— Gdy mój kolega przyjedzie z Bourron, zakomunikuje mu pani, madame Tentaillon, moją niepomyślną opinię o stanie chorego. Zostawiam go jego pieczy. Ale naturalnie, gdyby wystąpiły jakie niepokojące symptomata, a zwłaszcza w razie nowego ataku, bez wahania walcie do mnie. Nie jestem już doktorem, dzięki Bogu, ale byłem nim kiedyś. Dobranoc pani, madame Tentaillon. Śpij dobrze, Janie-Maryo.