Strona:PL Robert Louis Stevenson - Skarb z Franchard.pdf/29

Ta strona została przepisana.

Anastazya opanowała się.
— Wiesz, jak chętnie ustępuję ci zawsze — powiedziała — we wszystkich rozsądnych rzeczach. Ale co do tego punktu.
— Moje drogie kochanie — przerwał doktor z żywością, śpiesząc zapobiedz odmowie — kto życzył sobie opuścić Paryż? Kto kazał mi wyrzec się kart, opery, bulwarów i moich towarzyskich stosunków i tego wszystkiego, co stanowiło moje życie, zanim cię poznałem? Czy byłem wierny? Czy byłem posłuszny? Czy nie znosiłem mego losu wesoło? Mówiąc uczciwie, Anastazyo, czy mam prawo do pewnych zastrzeżeń z mej strony? Mam, i ty wiesz o tem. Zastrzegam sobie syna!
Anastazya spostrzegła swą klęskę, zmieniła natychmiast taktykę.
— Złamiesz me serce! — westchnęła.
— Ani trochę — odparł. — Będziesz się czuć nieco nieswoją w ciągu pierwszego miesiąca, zupełnie tak samo, jak ja, gdy po raz pierwszy przywieziono mię do tej lichej wiosczyny. Potem twój przedziwny rozsądek i niezrównany temperament zwycięży i widzę cię już zadowoloną, jak zawsze, i czyniącą twego męża najszczęsliwszym z ludzi.
— Wiesz, że nie umiem ci nic odmówić — rzekła z ostatniem drgnięciem oporu — nic, coby mogło uczynić cię szczęśliwszym. Ale czyż to cię uszczęśliwi? Czy jestes pewnym tego, mój mężu? Znalazłeś go, powiadasz, zeszłej nocy! Może to być najgorszy z nicponi!
— Nie zdaje mi się — odrzucił doktór. — Ale nie sądź, abym był tak nierozważny i adoptował go na poczekaniu. Jestem, pochlebiam sobie, człowiekiem, znającym wybornie świat. Mam wszelkie możliwości na widoku i plan mój zastosowany jest do wszystkich. Biorę malca, jako chłopca stajennego. Jeżeli będzie urwiszował, szemrał, jeżeli będzie chciał nas porzucić, poznam, że