waż byłem wytrącony z równowagi tem wszystkiem, co zaszło, więc stłukłem szklankę i poplamiłem nakrycie; gdy wybierałem się powtórnie po trunek, usłyszałem nagły łoskot w jadalni. Wbiegłszy, ujrzałem kapitana leżącego, jak długi, na posadzce. W tejże chwili matka moja, zaniepokojona wrzawą i zgiełkiem bijatyki, zbiegła z piętra na pomoc. Wspólnemi siłami podnieśliśmy głowę omdlałego. Oddychał głośno, chrapliwie, lecz oczy miał zamknięte, a twarz zmieniła się okropnie.
— O moiściewy! o laboga! — labiedziła matka — jakie to nieszczęście spadło na nasz dom!... A tatulo biedny taki chory!
Wśród tego nie mieliśmy pojęcia, jak przyjść z pomocą kapitanowi, i nie wątpiliśmy ani na chwilę, że otrzymał cios śmiertelny w bójce z nieznajomym. Na wszelki wypadek przyniosłem rumu i usiłowałem wlać mu go do gardła; lecz zęby miał szczelnie zaciśnięte, a szczęki twarde jak z żelaza. Przyszedł nam z pomocą szczęśliwy zbieg okoliczności, gdyż niespodzianie otwarły się drzwi i wszedł doktór Livesey, przybywający w odwiedziny do ojca.
— Ach, panie doktorze! — zawołaliśmy oboje. — Co tu począć? Gdzie on odniósł ranę?
— Ranę? Ech, głupstwo! — rzekł doktór. — Tak raniony, jak wy lub ja. Ten drab miał napad apopleksji, wszak mu to przepowiadałem. A teraz, moja pani Hawkins, niech pani skoczy na górę do swego małżonka! i o ile to możliwe, ani mru-mru o tem, co się stało! Ja ze swej strony uczynię, co w mej mocy, żeby uratować nikczemne życie tego draba; niech Kuba przyniesie mi miednicę!
Gdy powróciłem z miednicą, już doktór rozerwał
Strona:PL Robert Louis Stevenson - Wyspa Skarbów.djvu/034
Ta strona została uwierzytelniona.