Strona:PL Robert Louis Stevenson - Wyspa Skarbów.djvu/067

Ta strona została uwierzytelniona.

swoje skarby; otóż pragnąłbym się dowiedzieć, czy ten skarb dochodzi do wielkiej sumy?
— Dochodzi, pan mówi! — wybuchnął dziedzic. — Zaraz panu powiem, czego on dosięga. Jeżeli posiadamy ów klucz, o którym pan mówi, tedy każę zbudować okręt w stoczniach brystolskich, zabieram ze sobą pana i obecnego tu Hawkinsa i znajdę ów skarb, choćby mi przyszło szukać go rok cały.
— Wyśmienicie! — rzekł doktór. — Zatem, jeżeli Kuba pozwala, otworzę tę paczkę.
To powiedziawszy, położył paczkę przed sobą na stole. Była silnie zszyta, więc doktór wydobył skrzynkę z narzędziami i rozciął szwy zapomocą nożyczek chirurgicznych. W paczce zawierały się dwa przedmioty: zeszyt i ćwiartka zapieczętowanego papieru.
— Najpierw zbadamy zeszyt — zauważył doktór.
Dziedzic i ja staliśmy za nim i spoglądaliśmy poprzez jego ramię, gdy otworzył zeszyt, ponieważ doktór Livesey skinął był na mnie uprzejmie, ażebym podszedł bliżej od stołu, gdzie spożywałem wieczerzę, i abym również wziął udział w badaniu. Na pierwszej stronicy było jedynie kilka gryzmołów, jakie mógł nakreślić z nudów lub dla wprawy człowiek mający pióro w ręce. Jeden z napisów był taki sam, jak na tatuowanem ramieniu: „Billy Bones, dla fantazji“; dalej szły słowa „W. Bones, marynarz“, „Ani krzty rumu“, „W Palm Key on dostał tego“ — i kilka innych bazgrot, przeważnie oderwane wyrazy bez związku i sensu. Nie mogłem żadną miarą dojść do zrozumienia, kim był ów ktoś, co „dostał tego“ i co mianowicie on dostał. Może nożem w plecy?... Kto odgadnąć zdoła?