Strona:PL Robert Louis Stevenson - Wyspa Skarbów.djvu/088

Ta strona została uwierzytelniona.

dachem, pił mój własny rum!... Ty przybywasz tu i mówisz mi otwarcie, co się święci... a ja, niedołęga, pozwoliłem mu czmychnąć wobec nas wszystkich... w moich oczach!... Mości Hawkins, musisz mnie usprawiedliwić przed kapitanem. Jeszcze jesteś małym brzdącem, ale jużeś przebiegły i zręczny, jak szczupak w wodzie. Odrazu to zmiarkowałem, skoroś tu zawitał... No, ale sam powiedz: cóż mogłem zrobić, mając kawał drewna zamiast nogi?... Gdybym był jeszcze młodym marynarzem, jak ongi, dopędziłbym tego łajdaka, usiadłbym mu na karku i obwiesiłbym go na pierwszej linie okrętowej... ale teraz...
W tem urwał, stanął w miejscu, a twarz mu sposępniała, jakby sobie coś przypomniał; nagle wybuchnął:
— Mój rachunek!... Trzy szklanki rumu! Niech piorun mnie trzaśnie, przecież zapomniałem o rachunku!...
I osunąwszy się na ławę, począł się śmiać, aż łzy mu spłynęły po policzkach. Śmiech ten i mnie się udzielił, a zwolna przyłączyli się do niego i inni, aż cała karczma rozbrzmiewała echem.
— No, ale też ze mnie istne cielę morskie! — rzekł wkońcu karczmarz, obcierając policzki. — Mości Hawkins, obadwaj musimy oprzytomnieć, gdyż, dalibóg, jeszcze mnie nazywać będą chłopcem okrętowym. Lecz chodź, trzeba coś tu poradzić, tak być nie może. Obowiązek to obowiązek, kamraci! Wdziewam stary kapelusz stosowany i idę wraz z tobą do kapitana Trelawneya, by złożyć mu raport o całej sprawie. Bo trzeba ci wiedzieć, młody Hawkinsie, że to sprawa poważna; ani ty ani ja nie powinniśmy zbytnio dufać swej odwadze... Ani ty, ani ja, mówię ci — nie wystarczy tu