Strona:PL Robert Louis Stevenson - Wyspa Skarbów.djvu/090

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cała drużyna ma się stawić na pokładzie dziś o czwartej popołudniu — wołał za nim dziedzic.
— Według rozkazu, panie!... — odkrzyknął kucharz, idąc dalej.
— No, mój panie, — odezwał się doktór Livesey — naogół nie mam wielkiego zaufania do pańskich odkryć, jednak przyznać muszę, że ten Jan Silver podoba mi się.
— To stary ćwik! — zawyrokował dziedzic.
— Wracając do rzeczy, — dodał doktór — czy Kuba może nam towarzyszyć na pokład?
— Ma się rozumieć, że może — zgodził się dziedzic. — Bierz kapelusz, Hawkinsie, pójdziemy obejrzeć okręt.