Strona:PL Robert Louis Stevenson - Wyspa Skarbów.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

bardzo pożądaną będzie rzeczą, aby któryś z tych morskich kauzyperdów, co siedzą tam w kajucie, wlazł mi w paradę nieoczekiwanie, jak Piłat w Credo. Powiadam jeszcze raz, że trzeba zaczekać do czasu, ale, gdy nadejdzie pora, na cóż się wówczas jeszcze oglądać?
— Janie? — krzyknął podsternik. — Z ciebie walny chłop!
— Powiesz to, Izraelu, gdy zobaczysz — rzekł Silver. — Dla siebie żądam tylko jednej rzeczy: żądam Trelawneya! Oderwę jego barani łeb od ciała temi oto rękami, Dicku!
A uciąwszy nagle swe pogróżki, dodał:
— Bądź tak uprzejmy, wydrap się tam i przynieś mi jedno jabłuszko, bo chciałbym odświeżyć gardło.
Możecie sobie wyobrazić moje przerażenie w tej chwili. Gdybym czuł się na siłach, wyskoczyłbym z ukrycia i uciekł czemprędzej, lecz i nogi i umysł równocześnie odmówiły mi posłuszeństwa. Słyszałem, jak Dick zaczął się wspinać, gdy wtem jakby go ktoś przytrzymał, a głos Handsa zawołał:
— Zostaw to! Co tam będziesz, Janie, żarł jabłka z tej kadzi! Postaw tu nam lepiej gąsioreczek rumu!
— Dicku! — rzekł Silver — mam do ciebie zaufanie, a wiedz, że mam miarkę na beczce. Oto klucz: napełnij dzbanek i przynieś go tutaj!
Aczkolwiek byłem przejęty niewymowną trwogą, to jednak nie mogłem się opędzić od myśli, że wśród podobnych okoliczności niewątpliwie sztorman Arrow dostał się na fale, które go pochłonęły.
Dick oddalił się na chwilę, a podczas jego nieobecności Izrael szeptał coś do ucha kucharzowi. Zdołałem uchwycić zaledwie parę słów, ale i w nich zawierały