Strona:PL Robert Louis Stevenson - Wyspa Skarbów.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.
Rozdział dwunasty.
NARADA WOJENNA.

Zaroiło się na pokładzie, rozległo się szurgotanie nóg. Usłyszałem, jak poczęto się tłoczyć, wybiegać z kajuty i z pod pokładu przedniego. Bez namysłu wyczołgałem się z beczki, przesmyknąłem się za fokżaglem, dałem susa na rufę i po pewnym czasie wyszedłem na otwarty pokład, gdzie natknąłem się na Huntera i doktora Liveseya, spieszących ku przodowi okrętu.
Zebrała się już tam cała załoga. Pasemko mgły podniosło się prawie współcześnie ze wschodem księżyca. W kierunku południowo-zachodnim ujrzeliśmy dwa niewysokie wzgórza, oddalone od siebie nawzajem o kilka mil; za jednym z nich wznosiło się trzecie, wyższe wzgórze, którego szczyt nurzał się jeszcze we mgle. Wszystkie trzy miały zarys ostry i stożkowaty.
Tyle tylko widziałem, niby przez sen, bo jeszcze nie ochłonąłem z okropnego strachu, którego doznałem przed kilku minutami. Naraz usłyszałem głos kapitana Smolletta, wydającego rozkazy. Hispaniola odchyliła się o kilka stopni pod wiatr, tak iż teraz jej bieg powinien był ominąć wyspę w sam raz po stronie wschodniej.