Strona:PL Robert Louis Stevenson - Wyspa Skarbów.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

hojnym, wypytywał się właśnie o wasze sprawowanie. Gdy mu szczerze powiedziałem, że każdy marynarz spełnił jak najlepiej swą powinność, czy na pokładzie, czy na maszcie, i że jestem z was zadowolony, wtedy pan odpowiedział, że pójdzie ze mną i z doktorem do kajuty, by wypić za wasze zdrowie i powodzenie, a wy otrzymacie porcję grogu, by wypić za nasze zdrowie i pomyślność. Powiem wam, co o tem myślę: bardzo mi się to podoba! Jeżeli jesteście jednego ze mną zdania, wznieście wraz ze mną okrzyk na cześć łaskawego pana!
W istocie huknął wiwat, a brzmiał on tak serdecznie i głośno, iż trudno mi było uwierzyć, że ci sami ludzie knują spisek na nasze życie.
— Jeszcze jeden wiwat na cześć kapitana Smolletta! — krzyknął Długi Jan, skoro pierwszy okrzyk ucichł.
Gruchnęło po raz wtóry: „Niech żyje!“ — z niemniejszą siłą, jak poprzednio.
Gdy krzyk ustał, trzej panowie udali się pod pokład, a niezadługo z ust do ust podano, że Kubę Hawkinsa wzywają do kajuty.
Zastałem ich wszystkich trzech siedzących przy stole, na którym stała butelka wina hiszpańskiego i talerz rodzynków. Doktór ćmił fajkę, a perukę trzymał na brzuchu, co, jak wiedziałem, świadczyło o jego podnieceniu. Okno na rufie było otwarte i widać było poświatę księżycową, mieniącą się na kilwaterze okrętu.
— No, Hawkins — rzekł dziedzic. — Miałeś coś nam oznajmić. Mów więc.
Uczyniłem zadość prośbie i jak najzwięźlej i najtreściwiej opowiedziałem wszystkie szczegóły z roz-