Strona:PL Robert Louis Stevenson - Wyspa Skarbów.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

o tem i przepowiadała mi wszystko, tak!... Cnotliwa to była niewiasta!... Ale Opatrzność tu mnie przysłała. Często o tem myślałem na tej odludnej wyspie i nawróciłem się na drogę dawnej bogobojności. Nie przyłapiesz mnie już na nadmiernem upijaniu się rumem... choć coprawda przy pierwszej sposobności łyknę jeden kieliszek za nasze szczęście! Zobowiązałem się, że będę dobrym człowiekiem, i znam drogę do tego...
Tu obejrzawszy się dokoła i zniżając głos, szepnął:
— Bo wiedz, Kubusiu, że jestem bogaty.
W tej chwili nabrałem niezbitej pewności, że ten biedak w swej samotni popadł w obłąkanie. Prawdopodobnie wrażenie to odbiło się na mej twarzy, gdyż Gunn powtórzył gorąco swe zapewnienie:
— Bogaty, bogaty, powiadam ci! I jeszcze jedno ci powiem: wykieruję cię na człowieka, Kubusiu. Ach, Kubusiu, będziesz błogosławił niebu, oj będziesz, żeś był pierwszym człowiekiem, który mnie tu odnalazł!
Naraz spochmurniał, pochwycił mnie silnie za rękę i wzniósł groźnie przed memi oczyma palec wskazujący:
— Kubo, powiedz mi prawdę: to nie jest okręt Flinta?
Te słowa natchnęły mnie jasną myślą, gdyż pojąłem, że znalazłem sprzymierzeńca, więc odparłem bez wahania:
— To nie okręt Flinta, a Flint już nie żyje, lecz na pytanie odpowiem ci otwarcie: na okręcie znajduje się kilku ludzi Flinta... na nieszczęście dla pozostałych...
— Niema tam człowieka... z jedną... nogą? — jęknął ów.