Strona:PL Robert Louis Stevenson - Wyspa Skarbów.djvu/159

Ta strona została uwierzytelniona.

muszkietów. Dokoła niego była wykarczowana znaczna przestrzeń, wszystko zaś otaczała palisada wysoka na sześć stóp, bez drzwi lub otworu, zbyt silna, by można ją było obalić bez nakładu czasu i trudu, a zanadto odsłonięta, by mogła dawać ukrycie oblegającym; ludzie zamknięci w warowni mogli ich zewsząd dosięgnąć: wystarczyło stać spokojnie w ukryciu, by wystrzelać ich, jak kuropatwy. Potrzeba im było tylko dobrych czat i żywności, ale o ile nie zostali zupełnie znienacka zaskoczeni, mogli stawić czoło nawet całemu pułkowi.
Co szczególnie mnie tu zachwyciło, to źródło. Chociaż bowiem mieliśmy wszystkiego poddostatkiem w kajucie Hispanioli, zarówno broni i amunicji, jak żywności i wspaniałych win, zapomnieliśmy o jednej rzeczy — nie mieliśmy wody. Właśnie o tem myślałem, gdy ponad wyspą rozbrzmiał krzyk śmiertelnie ugodzonego człowieka. Nagła śmierć nie była dla mnie nowością — wszak służyłem pod rozkazami Jego Królewskiej Mości Księcia Cumberland i otrzymałem nawet ranę pod Fontenoy — lecz wiem, że w tej chwili serce bić mi poczęło przyspieszonem tętnem i krew uderzyła mi do głowy.
— Kuba Hawkins zginął — przyszło mi na myśl.
Dużo to znaczy być starym żołnierzem, ale jeszcze więcej — być lekarzem. W naszym zawodzie niema czasu na wałkonienie się i długie rozmyślania, więc wkrótce odzyskałem przytomność umysłu i nie tracąc czasu, powróciłem na brzeg i wskoczyłem do łodzi.
Na szczęście Hunter był wyśmienitym wioślarzem, przeto mknęliśmy po wodzie jak strzała; niebawem łódź przybiła do statku i weszliśmy na pokład.
Jak łatwo się domyśleć, zastałem wszystkich w wiel-