Strona:PL Robert Louis Stevenson - Wyspa Skarbów.djvu/182

Ta strona została uwierzytelniona.

kało w piasek, gdzie miało „swój port“, jak się wyrażał kapitan.
Oprócz gołych ścian niewiele było w tej budowli; jedynie w jednym rogu spoczywała płytka kamienna, pewnie podkład pod ognisko, oraz stary zardzewiały żeleźniak do przechowywania zarzewia.
Stoki wzgórza i cały obręb warowni były ogołocone z drzewa, zużytego na budowlę, a po rozmiarach belek można było poznać, jak piękny i niebotyczny las tu wyrąbano. Większą część poręby wykarczowano lub wypalono po uprzątnięciu drzew; jedynie tam, gdzie upust wody wyciekał z kotła, grube podścielisko mchu oraz kilka paproci i pnących krzewów zieleniło się na tle piasku. W niedalekim od twierdzy obwodzie — ponoś za blisko, jak dla celów obrony — wystrzelał bór wyniosły i gęsty, wyłącznie jodłowy od strony lądu, a ku morzu mający znaczną przymieszkę żywych dębów.
Chłodny wzwiew wieczorny, o którym wspominałem powyżej, wnikał przez szczeliny grubo ciosanej budowli i zasypywał podłogę nieustannym deszczem drobnego piasku. Mieliśmy piasek w oczach, w zębach, w potrawach, piasek kłębił się w źródle na dnie kotła, niby kasza zaczynająca się gotować. Za dymnik służył nam czworokątny otwór w dachu, przez który wydostawała się na zewnątrz tylko nieznaczna część dymu, reszta zaś rozchodziła się po całym domu, gryząc nas w oczy i zmuszając do ciągłego kaszlu. Dodajmy do tego, że Gray, nasz nowy sojusznik, miał twarz obwiązaną bandażem ze względu na ranę, którą otrzymał, gdy uciekał od buntowników, oraz że biedny stary Tomasz Redruth, jeszcze niepogrzebion le-