Strona:PL Robert Louis Stevenson - Wyspa Skarbów.djvu/244

Ta strona została uwierzytelniona.

— Kubo! — odezwał się — zdaje mi się, że i ty i ja postąpiliśmy źle, więc powinniśmy zawrzeć układ. Chciałem cię użyć tylko do tej przeprawy... Ale nie mam szczęścia, nie... i zdaje mi się, że będę musiał walczyć... a — widzisz, że to ciężko takiemu staremu żeglarzowi... z takim chłopcem okrętowym, jak ty, Kubo...
Wchłaniałem jego słowa i śmiałem się do rozpuku, tak czupurnie, jak kogut na murku. Wtem znienacka, ujrzałem jego prawicę przechyloną z rozmachem wtył. Coś warknęło w powietrzu jak strzała. Poczułem uderzenie, a następnie ostry ból i spostrzegłem, że coś mnie przygwoździło za ramię do masztu. W strasznej boleści i chwilowem oszołomieniu szarpnąłem się silnie. Nie mogę powiedzieć, czy to się stało z mej własnej woli, a jestem pewny, że nie celowałem świadomie, dość, że oba moje pistolety wypaliły i wypadły mi z rąk. Lecz upadły nie same. Podsternik, wydawszy stłumiony okrzyk, wypuścił z garści linę i głową plusnął w wodę.