Strona:PL Robert Louis Stevenson - Wyspa Skarbów.djvu/249

Ta strona została uwierzytelniona.

częgostwo, lecz zdobycie Hispanioli na każdy zarzut było odpowiedzią, dostatecznie usprawiedliwiającą, i spodziewałem się, iż sam kapitan Smollett przyzna, że nie zmarnowałem czasu.
Tak rozmyślając i ożywiony dobrą otuchą, zacząłem kierować się ku stanicy i moim druhom. Pamiętałem, że najbardziej na wschód płynąca rzeczka spośród tych, które wpadają do przystani Kapitana Kidda, wypływa ze wzgórza o dwóch wierzchołkach po mej lewicy; przeto zwróciłem swe kroki w tę stronę, w której mogłem przejść rzeczułkę, jako że była tam jeszcze niegłęboka. Las był nader przejrzysty i rzadki, więc idąc wzdłuż skraju podnóża, okrążyłem niebawem załom wzgórka, a niedługo potem przebrnąłem nie sięgającą mi do kolan strugę.
W ten sposób znalazłem się w bliskości tego miejsca, gdzie spotkałem był „marona“ Benjamina Gunna. Odtąd szedłem uważniej, rozglądając się na wszystkie strony. Ciemność była wprost jakby dotykalna, a gdy spojrzałem na rozpadlinę między dwoma wierzchołkami, dostrzegłem ogień, migocący na tle nieba. Nasunęło mi się przypuszczenie, że to nasz wyspiarz gotował sobie wieczerzę na buzującem ognisku, i zdumiałem się w głębi serca, że ten człowiek jest na tyle nieostrożny. Przecież jeżeli ja dostrzegałem ów blask, to czyż mógł on ujść wzroku samego Silvera, który obozował na wybrzeżu pośród trzęsawisk?
Stopniowo noc stawała się coraz czarniejsza, więc czyniłem, co było w mej mocy, by choć z największemi trudnościami przedostać się do miejsca przeznaczenia. Rozdwojony wzgórek oraz szczyt Lunety po mej prawicy stawały się coraz mniej wyraźne, gwiazdy były blade i nieliczne, a w wądołach, przez