Strona:PL Robert Louis Stevenson - Wyspa Skarbów.djvu/286

Ta strona została uwierzytelniona.

dołożę wszelkich starań, aby cię uratować... przyrzekam ci to święcie!
Silverowi twarz się rozjaśniła i zawołał:
— Nie potrzebuje pan mówić nic więcej. Ufam panu, jak rodzonej matce.
— Dobrze, to pierwsze ustępstwo z mej strony — dołożył doktór. — Drugie zastrzeżenie będzie czemś w rodzaju rady. Miej chłopca zawsze przy sobie, a jeżeli będziecie potrzebowali pomocy, zawołajcie na nas. Wyruszę wówczas, by sprowadzić wam pomoc... to samo ci dowiedzie, czy mówię napróżno. Do widzenia, Kubo!
To rzekłszy, doktór Livesey uścisnął mi ręce poprzez parkan, ukłonił się Silverowi i szybkim krokiem podążył w głąb lasu.