Strona:PL Robert Louis Stevenson - Wyspa Skarbów.djvu/313

Ta strona została uwierzytelniona.

byśmy jej nigdy, albo też znaleźlibyśmy ją porzuconą beznadziejnie na ląd. W obecnem położeniu nie było poważniejszych strat, oprócz zepsucia żagla wielkiego. Rychło przysposobiliśmy drugą kotwicę i zarzuciliśmy ją na półtora sążnia pod wodę. Powiosłowaliśmy wszyscy znów okrężną drogą do Zatoki Rumu, skąd było najbliżej do skarbca Benjamina Gunna, poczem Gray w pojedynkę powrócił z czółnem do Hispanioli, gdzie miał spędzić noc na straży.
Od wybrzeża do wrót jaskini wiodła łagodna pochyłość. Dziedzic oczekiwał nas na szczycie. Względem mnie był serdeczny i uprzejmy. O mej ucieczce nawet nie wspomniał ani w formie wymówki, ani pochwały. Gracki ukłon Silvera przejął go gniewem.
— Janie Silverze, — rzekł, — jesteś wstrętnym łotrem i oszustem... obrzydliwym oszustem, mój panie! Obiecałem, że nie będę cię prześladował. Dobrze więc, nie będę... Lecz pomordowani ludzie ciążą na twej szyi, mój panie, jak kamienie młyńskie!
— Dziękuję panu uprzejmie — odpowiedział Długi Jan, kłaniając się powtórnie.
— Powinieneś mi być wdzięczny! — zawołał dziedzic. — Jest to wielkie zaniedbanie mej powinności! ...Odejdź!
Zaraz potem weszliśmy do jaskini. Była obszerna i pełna powietrza: miała małe źródełko i sadzawkę czystej wody, obwieszoną paprociami. Klepisko było wysypane piaskiem. Przed ogniskiem leżał kapitan Smollett, a w ustronnym kącie, blado oświetlonym odbłyskami ognia, spostrzegłem wielkie kupy pieniędzy i czworoboczne sągi sztab złota. To był skarb Flinta, na którego poszukiwanie przyjechaliśmy z tak daleka i który dopiero co został okupiony życiem sie-