Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/103

Ta strona została skorygowana.
—  91  —

— Bracie — odpowiedział Natan pokornie — jesteś niesprawiedliwy. Gdybym nawet zdołał pokonać wstręt do przelewu krwi i tak nie uratowałbym ich, bo przed trzema godzinami pułkownik odebrał mi strzelbę i wypędził bezbronnego z osady. Gdybym ją był miał w ręku, w chwili gdy dziki potępieniec okręcał nad głową jasnowłosego aniołka, to pomimo mej łagodności nie byłbym się powstrzymał od zbrodni położenia trupem tego zabójcy.
— Byłem tego pewien — odpowiedział Roland, puszczając kołnierz myśliwca — gdyż okropna ta chwila byłaby najnikczemniejszego tchórza natchnęła odwagą i zemstą. Powiedz mi jednak, czy starałeś się dać im jakąśkolwiek pomoc?
— Bracie — odrzekł Natan — wypadłem z mego ukrycia i pochwyciłem biedną dziecinę w nadziei, że ją zdołam przywrócić do życia, ale już było zapóźno; na mojem ręku wyzionęła ducha. Wtedy zbroczony krwią, pobiegłem ku osadzie, ażeby przekonać niewiernego pułkownika, żem mu doniósł prawdę. W drodze napotkałem go z oddziałem konnych i zbrojnych osadników. Po mojem odejściu ruszyło go sumienie i wyruszył ku osadzie Ashburna, żałując że się ze mną obszedł nielitościwie. Gdyśmy przy niej stanęli, już było cicho, zastaliśmy tylko trupy i zgliszcza. Przepraszał mię, oddał mi moją strzelbę, ale na cóż się to wszystko przydało! Gniew jego nie wskrzesił umarłych, ani odbudował na pół spalo-