Słowa te wywarły niezmierny wpływ na Edytę. Zamierzała właśnie wziąć się do przygotowania wieczerzy, gdy uszu jej doszła mowa myśliwca. Wieść o blizkiem niebezpieczeństwie pozbawiła ją prawie zmysłów, a żywność z rąk wypadła na ziemię.
Cukierek kręcił się niespokojnie, biegając i węsząc po całej izbie i drapiąc co moment łapką Natana.
— Pst! pst! piesku!... Czy słyszysz? — rzekł półgłosem do Rolanda.
— Słyszę wrzask sowy i odpowiadanie jej towarzyszki.
— To hasła dzikich nawołujących się — szepnął Natan. — Weź kobiety za ręce i pospieszaj za mną
I posunął się pierwszy ku drzwiom, ale łoskot jakiś zatrzymał jego kroki... Obejrzawszy się ujrzał iż Edyta zemdlała.
— A więc trzeba unieść to biedne dziecię — zawołał kwakier — ty bierz drugą. — To rzekłszy, pochwycił Edytę na ręce i jakby niósł trzechletnie dziecię, bez najmniejszego wysilenia pobiegł ku drzwiom. Ale nowe zdarzenie wstrzymało go wpół drogi.
Z sieni dał się słyszeć przeraźliwy krzyk trwogi Cezara, a tuż po nim jakiś donośny, gardłowy, szyderski śmiech, pochodzący jak się zdawało, z podwórza.
Natan, złożywszy z szbkością błyskawicy
Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/109
Ta strona została skorygowana.
— 97 —