Nieprzyjaciel dwukrotnie odparty, a za każdym razem z wielką stratą, przekonał się, iż szaleństwem byłoby narażać się na kule tak celnych strzelców. Gromada więc Indyan, cofnąwszy się z pod ognia swoich wrogów tak daleko tylko, ażeby się niepotrzebnie nie narażać, szerokim wieńcem otoczyła zwaliska chaty z trzech stron, tak że wyjąwszy brzeg parowu, środkiem którego płynęła rzeka, a którędy ucieczka była niepodobna, wszystkie miejsca były strzeżone. Indyanie poukrywali się za krzakami, pniami i skalami, od czasu do czasu dawali ognia i wydawali krzyki dla przestraszenia oblężonych.
Kiedy niekiedy jeden z odważniejszych wojowników podsuwał się pod chatę i strzelał do niej na traf, gdyż oblężeni, czuwając nad ruchami oblegających, nie narażali się niepotrzebnie na ich kule.
Położenie jednak takie było męczące i nieznośne. Oczekiwać z wytężonem okiem i uchem wśród nieprzejrzanych nocnych ciemności, co chwila nowego napadu i to wobec dwóch kobiet, narażonych na najokrutniejsze męki w razie klęski, było męką piekielną dla Rolanda i jego towarzyszy. Niepewność i trwoga napełniały serca wędrowników. Toż Indyanie, czołgając się, mogli podsunąć się pod samą chatę, a potem, wpadłszy
Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/119
Ta strona została skorygowana.
— 107 —
ROZDZIAŁ IX.
Ucieczka.