Natan nie namyślał się długo, podpasał poły skórzanej opończy, ażeby mu nie przeszkadzały, potem z cicha gwizdnął na pieska, leżącego w kącie izby. Następnie, opatrzywszy proch na panewce i pozostawiwszy sobie jeden nabój, oddał resztę kul i prochu Rolandowi i skierował się ku drzwiom, skradając się na palcach. Jakieś nagłe podejrzenie obudziło się w duszy kapitana.
— Natanie! — rzekł ściskając mu gwałtownie rękę — ja ciebie nie puszczę. Może ty chcesz nas bezpowrotnie opuścić? Oh, gdybyś miał zamiar zostawić nas w ręku nieprzyjaciół, Bóg nie przebaczyłby ci nigdy tej zdrady!
— Bracie! — odrzekł, kwakier spokojnie i chłodno. — Gdybyś wiedział, co to znaczy przekradać się tak, jak ja, przez obozowisko dzikich, tobyś przeniknął, że tchórz i zdrajca obrałby sobie inną drogę dla uratowania swego nikczemnego życia. Spełnij tylko swój obowiązek tak, jak ja mój spełnię, a wszystko będzie dobrze. Bywaj zdrów! Zginę lub ocalę te biedne dziewczęta.
I uścisnąwszy rękę Rolanda, odważnie puścił się na wykonanie swego niebezpiecznego przedsięwzięcia, które obudziłoby w sercu Rolanda najgłębsze uwielbienie, gdyby był w stanie pojąć wielkość ofiary Natana.
Kwakier pełznąc na brzuchu, wyślizgnął się z chaty i szeptał wciąż do swego psa: »Cukierku! tyle razy dałeś mi dowody swego rozumu, pokażże dziś, co umiesz! Prowadź mnie, poczciwa psinko,
Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/123
Ta strona została skorygowana.
— 111 —