trup zerwał się na równe nogi i wyborną angielszczyzną zakrzyknął:
— Niech mnie grom roztrzaska! Czyś zwałował? Czego chcesz ode mnie?
Roland z niezmiernem zdziwieniem poznał po głosie niezapomnianego Ralfa Stackpole’a, złodzieja końskiego. Cios zadany mu przez Rolanda, nie dotknął wcale głowy i tylko strącił w wodę kapelusz awanturnika. Ralf, wydobywszy nóż chciał się rzucić na kapitana Forrestera, ale na szczęście błysnęło mocno i przy świetle błyskawicy poznał Rolanda.
— Cha! cha! cha! Niech mi lucyper obtarga uszy — zawołał Ralf, klaszcząc radośnie w ręce i podskakując w górę — a wszakże to kochany kapitanek! Nie myśl, dzielny rycerzu, że nie wiedziałem o twojej obecności w tem miejscu, ale tak niespodziewanie mnie zaatakowałeś, że cię zrazu wziąłem za czerwonego ludożercę. Słyszałem ja dobrze z tamtego brzegu, w jakie wzięły cię obroty te leśne małpy. Niech mię grom roztrzaska — pomyślałem sobie — musi tam być dyablo gorąco tym nieborakom. Ralfie, ruszaj na pomoc anielskiej damie, która twą szyjkę od obrzyliwego stryczka wyswobodziła. Otóż jestem, z duszą i ciałem, mężny kapitanie; pragnę walczyć konno i pieszo przeciwko wszystkim białym i czarnym, czerwonym i pstrym, dzikim i oswojonym Indyanom. Pokaż mi ich, a pożrę to plugastwo żywcem z kośćmi i flakami, nie zostawię jednej czupryny!
Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/131
Ta strona została skorygowana.
— 117 —