Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/137

Ta strona została skorygowana.
—  123  —

odrzekł Ralf — ale dla anielskiej damy wszystkiego się podejmę i przeprawię je natychmiast.
— Czemużeś tego wprzód nie zrobił? — zapytał Roland.
— Dlatego, żem się chciał pierwej spróbować z tą hałastrą. Pozwólże mi jedną tylko jeszcze posłać im kulę, a potem w imię Boże do łodzi.
— Ani jednego ziarneczka prochu nie pozwolę ci spalić — odpowiedział kapitan. — Czy chcesz nas zgubić?
— Mniejsza o to, rozprawię się z nimi kiedyindziej. Nie wiem tylko, jak będzie z wami, bo dla ludzi wpław, a nawet dla koni to bardzo niebezpieczna historya.
— Nie troszcz się o nas ani o nasze konie — odpowiedział Roland — my tutaj pozostaniemy i będziemy się bronili, dopóki nie nadejdzie pomoc, co zapewne wkrótce nastąpi, jeżeli Natan uszedł śmierci.
Ralf, nie tracąc czasu, pobiegł szybko przygotować czółno do ucieczki. Roland zaś przemówi gorąco do Colbridge’a i Cezara, ażeby stawili Indyanom dzielny opór, od którego zależy ratunek niewiast. Obadwaj, lubo niezmiernie znużeni całonocną trwogą i walką, przyrzekli trzymać się jak najmężniej.