ognista błysła w powietrzu i wpadła do wnętrza chaty. Dzicy wydali radosny okrzyk napadu, lecz po chwili rozległ się wścieklejszy niż kiedykolwiek ryk; znać wtargnąwszy do chaty i nie zastawszy w niej obrońców wpadli w gniew niepohamowany.
— Naprzód! — zawołał Ralf, odbijając od brzegu — a wy cudzoziemcy trzymajcie się blizko łodzi, jeżeli wam życie miłe!
Roland, dosiadłszy Briareusa i prowadząc konia siostry na trendzli rzucił się w spienione bałwany. Cezar i pastor naśladowali jego przykład, ale co się z nimi stało, Roland nie widział, gdyż koń jego został uniesiony prądem na sam środek rzeki. Huk gromów, błyskawice, szum spienionych bałwanów i wycia Indyan dochodzące z brzegu, wszytko to zamąciło zmysły kapitana i o mało nie odebrało mu przytomności.
Za powtórnem błyśnięciem Roland ujrzał, iż prąd rzeki uniósł go w dół pomiędzy dwa wysokie brzegi skaliste, stanowiące jakoby mur prostopadły. Niezbłębiona rycząca toń, szalony pęd, z jakim koń niesiony był w ciemności, najdzielniejsze serca mogły śmiertelnej nabawić trwogi.
Roland wydał okrzyk przestrachu, gdy ujrzał jak wir spieniony pochwycił wątłą łódkę, na której znajdowała się jego najukochańsza siostra, wkrótce potem czółno zniknęło wśród fal wrzącej otchłani.
Kapitan puścił trendzle konia siostry, bo musiał
Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/139
Ta strona została skorygowana.
— 125 —