Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/14

Ta strona została skorygowana.
—  4  —

Na czele owej gromady wychodźców jechał na dzielnych koniach oddział mężczyzn, złożony ze 30 z górą ludzi; trzymali oni broń w pogotowiu i bacznie śledzili nieprzejrzane gąszcze odwiecznej puszczy. W niejakiej odległości za nimi jechały także wierzchem kobiety i dzieci; tuż obok nich szły juczne konie i muły, obciążone sukniami, bielizną oraz sprzętami i narzędziami gospodarskiemi. Dalej pędzono liczne stada bydła rogatego, owiec i trzody chlewnej. Pochód zamykał oddział mężczyzn, równie liczny i zbrojny, jak jadący na czele. Po obu stronach karawany postępowały gromady jeźdźców, liczące po 10—12 ludzi, dla osłony boków. Cały ten orszak okazywał wielki porządek i przezorność, jaką należało niezbędnie zachować wówczas przebywając lasy, rojące się dzikimi i okrutnymi krajowcami, będącymi śmiertelnymi wrogami Europejczyków.
Orszak ten, złożony, jak mówiliśmy, z ludzi białego plemienia, wyjąwszy dwóch lub trzech niewolników-murzynów, wydostał się wreszcie na równinę, bujnymi zasiewami pokrytą. W pośrodku niej znajdowała się osada europejska, obwiedziona dokoła rowem głębokim i wysokim ostrokołem. Na widok mieszkań ludzkich zajaśniał uśmiech wesoły na znużonych twarzach wędrowców; wkrótce potem uczucie serdecznej radości napełniło ich serca, gdy ujrzeli wybiegających naprzeciw nich mieszkańców osady. Przez otwarte naoścież wrota ostrokołu wysypała się cała ludność: starzy i młodzi, mężczyźni i kobiety, nawet i drobna