Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/140

Ta strona została skorygowana.
—  126  —

uwagę całą zwrócić na Briareusa, którego prąd unosił z szybkością strzały.
Już mniemał, że obydwaj zginą, kiedy uczuł, iż koń płynie po spokojniejszej wodzie. Przy blasku błyskawicy dostrzegł także o kilka sążni czółno, pląsające bezpiecznie na gładkiej wód toni. Ralf wykrzykiwał wesoło, wywijając wiosłem wzniesionem do góry.
Jeszcze nie przebrzmiał radosny głos Stackpole’a, kiedy rozległ się tuż obok straszliwy głos rozpaczy. Roland zwrócił się w tę stronę i spostrzegł dwa lub trzy ciemne przedmioty, podobne kształtem do koni, płynące opodal, a nieco blizej tuż prawie obok Briareusa, człowieka, unoszonego przez wodę. Szybko pochwycił go ręką, podniósł w górę i przekonał się, że to jest wierny murzyn Cezar.
— Trzymaj się siodła! — zawołał Roland, a gdy struchlały negr machinalnie wykonał ten rozkaz, kapitan obejrzał się w stronę, gdzie przedtem unosiło się czółno; w tej chwili koń stanął na gruncie, a jeździec z niewypowiedzianą radością przekonał się, iż Briareus wylądował na mieliźnie, do której prąd wody przypędził także łódkę.
— Jeżeli to nie nazywa się piorunem przebyć otchłań — zawołał Ralf — to niech mi Osag oberznie czuprynę. Ha, ty przeklęta rzeko! — dodał, zwracając się z komiczną groźbą do ryczących fal. — Gdybyś była pochłonęła anielską damę, to jabym cię połknął razem z twoimi skalistymi brze-