dne do przebycia dla kawalerzystów, to przynajmniej zmuszające do poważnej i ostrożnej jazdy. Na pochyłości wzgórza panującego nad rzeczoną dolinką, kilkunastu Indyan leżało ukrytych za pniami drzew lub odłamkami skał, czatując z wymierzonemi strzelbami na nieprzyjaciół i oczekując przyjaznej chwili, gdy ci zmuszeni do powolnej jazdy przez dolinkę wystawią się na ich strzały. Roland był jednak pewien zwycięstwa, sądził bowiem, że Natan sprowadzi z pięćdziesięciu jeźdźców, gdy liczba dzikich jak widzimy, zaledwie trzecią część wynosiła.
Jakiegoż jednak doznał rozczarowania, gdy ujrzał oddział, wyjeżdżający z lasu. Składało go dziesięciu do dwunastu samych młodziuchnych kolonistów; pędzili szybko naprzód, nie przewidując bynajmniej zasadzki. Uzbrojeni wszyscy zwyczajem amerykańskim w noże i długie strzelby, trzymali je w pogotowiu do dania ognia. Roland, widząc groźne niebezpieczeństwo swych przyjaciół, za nic ważąc groźbę dzikiego, krzyknął ze wszystkich sił:
— Stójcie! Strzeżcie się! Zasadzka!
Nie mógł dłużej mówić, gdyż Piankishaw przypadł do niego z wściekłością, pochwycił za gardło i chciał mu nóż w piersi zatopić, lecz potem wstrzymał się i zgrzytając zębami rzekł:
— Długi Nóż nie zginie tak prędką śmiercią, będzie przy palu męczarni pieczony zwolna, a czerwone twarze kawałkami krając jego ciało pomszczą swych braci.
Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/147
Ta strona została skorygowana.
— 133 —