Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/152

Ta strona została skorygowana.
—  138  —

wyskakującego z gęstwiny. Trudno opisać przerażenie, jakie zarysowało się na twarzy młodego wodza; miejsce dotychczasowej odwagi zajęła trwoga. Tom mniemał, że widmo powieszonego Ralfa powstało z grobu i że nie żywego człowieka, ale upiora widzi przed sobą.
Na usprawiedliwienie młodzieńca przypomnieć należy, iż w owych czasach zabobony i przesądy były rozpowszechnione pomiędzy światłymi nawet ludźmi i każdy wierzył w strachy, jak w Ewangelię.
— Ralf! Ralf! — krzyknął dziwnie zmienionym głosem i zapomniawszy o Indyanach, zaczął uciekać właśnie w tę stronę, gdzie resztka dzikich się znajdowała. Byłby niezawodnie dostał się w ich ręce, gdyby Piankishaw chciwy zemsty nie posłał mu kuli ze swej strzelby.
Kula ta powaliła młodzieńca.
Zjawienie się Ralfa niemniej przerażający wpływ wywarło na resztę młodzieży. Ogarnął ich takiż sam przestrach jak Toma; nie myśląc o prowadzeniu dalszej bitwy poczęli uciekać ku swoim koniom, a dosiadłszy ich, popędzili cwałem w głąb lasu. Napróżno krzyczał Ralf, poznawszy zapóźno, że jego niespodziewane zjawienie się nadało całej bitwie jak najgorszy obrót. Nie słyszeli jego zapewnień, że nie jest widmem, ale żyjącym człowiekiem i umykali tak szybko, że wkrótce tętent koni ścielił w oddaleniu.
— Bodajem przemienił się w małpę, zanim mię tu licho przyniosło! — ryknął Ralf, zadając sobie pięścią potężny raz w głowę. — Ale któż