mógł przewidzieć, że te osły wezmą aligatora z nad Słonej Rzeki za upiora. Co to? Ty żyjesz kochany Tomciu? — dodał, usłyszawszy jęk ranionego. — A wstawajże i umykaj, bo czerwone skóry lada chwila na nas wpadną.
— Ze mną już się wszystko skończyło, ty się ratuj — odrzekł Tom słabym głosem. — Cieszę się tylko, żeś uszedł stryczka. Bywaj zdrów Ralfie i popraw się.
— Bodajem pogrzebiony został w żołądku Indyanina, jeżeli cię opuszczę — zawołał Stackpole i poskoczył za Briareusem, który snać urwawszy się z gałęzi biega po polu. Ralf wyćwiczony w rzemiośle łapania koni, schwytał go w mgnieniu oka, wsadził Toma na siodło, przymocował go rzemieniem, a potem skropiwszy tęgo konia popędził drogą, którą osadnicy, umknęli. Poczem widząc, że Indyanie biegną ku niemu, dał susa w krzaki, a znając las przewybornie uszedł pogoni.
Roland widział to wszystko i niewypowiedzianego doznał zmartwienia, widząc się ze szczytu nadziei strąconym nagle w przepaść rozpaczy.
Indyanie wkrótce powrócili z bezskutecznej pogoni. Zdobycz ich całą stanowiły dwa konie, na które wsiadło tylu dzikich, ilu grzbiet pomie-