szerokie barki zdradzały niepospolitą siłę, a postawa i ruchy wojskowe dowodziły, że niemało czasu spędził w obozach. Koń jego przewyższał pięknością konie jego towarzyszy, również i broń odznaczała się doborem. W olstrach tkwiła para pięknych pistoletów, u boku wisiał pałasz niepospolitego hartu, za pasem połyskiwał nóż myśliwski, a na wstędze bawolej, przewieszonej przez ramię, wisiała strzelba ciężka o długiej lufie, jakiej wówczas używali najlepsi strzelcy amerykańscy.
Kiedy gromada wychodźców wjeżdżała w opalisadowanie, dowódca pozostał w tyle, a przy nim trzy osoby: dwóch zbrojnych niewolników-murzynów i młode dziewczę o rysach pięknych i wdzięcznych. Pomimo błękitnego oka i złocistych włosów, spadających bujnie na ramiona, podobieństwo pomiędzy dzieweczką a młodym wodzem karawany było tak uderzające, iż na pierwszy rzut oka każdy z łatwością mógł poznać, że to brat i siostra.
— Drogi Rolandzie! — zawołało dziewczę, ujmując rękę brata — powiedz mi, dlaczego jesteś tak smutny? Czemu nie śpieszysz wraz z innymi na powitanie tych zacnych ludzi, którzy nas tak serdecznie przyjęli?
— Jakże nie mam być smutny, moja biedna Edyto, kiedy nie mogę ci w tej pustyni ofiarować lepszego mieszkania nad taką nędzną chatę, z jakich składa się cała osada.
— Czyż tylko to cię zasmuca, mój braciszku? — rzekło dziewczę z radością. — O, bądź
Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/16
Ta strona została skorygowana.
— 6 —