Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/161

Ta strona została skorygowana.
—  147  —

— Dobrze! Piankishaw kocha bladą twarz, bo mu nie robi szkody w wodzie ognistej.
Od tej pory Piankishaw zaczął obchodzić się z jeńcem bardzo przyjaźnie; zarzucił mu wprawdzie pętlicę na szyję z obawy ażeby nie uciekł, ale wciąż z nim gawędził, chociaż kapitan mało go rozumiał, bo mówił bardzo zepsutą angielszczyzną. Wkońcu Indyanin tak się rozczulił, że zaczął klepać Rolanda po ramieniu i przyrzekł mu uroczyście, iż za powrotem do swojej siedziby przyjmie go wobec całego pokolenia za syna.
Uczucia te jednak były bardzo nietrwałe, a zależały głównie od czarującej baryłki z wódką, do której stary człowiek częściej zaglądał, aniżeli sobie życzyli jego towarzysze. Ile razy pociągnął haust, był w najcudniejszym humorze, ale po upływie jakiegoś czasu wpadał we wściekłość, podnosił siekierę i byłby zabił ukochanego syna, gdyby mu nie przeszkodzili dwaj dzicy.
Robili mu oni ciągle wyrzuty że pije wodę ognistą, że upijanie się nie jest godne wielkiego wodza. Piankishaw słuchał tych wymówek cierpliwie i uznawał ich słuszność, ale baryłka wywierała magiczny wpływ na dzikiego. Podobnie jak ryba krążącą około wędki, chociaż z doświadczenia świadoma, że jej zgubę przyniesie jeżeli połknie przynętę, nie umie się oprzeć pokusie, tak stary wódz po niejakim czasie z podwójną chciwością chłonął zabójczy napój. Gadatliwość jego zwiększała się wówczas: raz opowiadał swoje