Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/163

Ta strona została skorygowana.
—  149  —

niesienia jeńcowi. Roland pochwycił ją skwapliwie, ale odebrał mu ją natychmiast jeden z pieszych Indyan, uważając za rzecz niebezpieczną zostawiać broń w ręku niewolnika.
Staremu Piankishawowi było zupełnie obojętne, kto mu ulżył ciężaru. Usadowił się wygodnie na siodle i gawędził, płakał lub śpiewał indyjskie pieśni na przemian, albo też kiwał się drzemiąc z odurzenia. Nakoniec sen go całkowicie owładnął, a gdy koń, nie czując wędzidła zatrzymał się i począł obgryzać liście krzewiny, Piankishaw stracił równowagę i zwalił się na ziemię.
Obydwaj Indyanie okazując już od pewnego czasu niezadowolenie, wpadli w gniew: jeden z nich porwał baryłkę z wódką i roztrzaskał ją o kamień, a ognista woda rozlała się szeroką strugą na drodze.
Piankishaw, zbudzony upadkiem, leżał na ziemi nie mogąc się podnieść, lecz widok zmarnowanego napoju wrócił mu siły. Porwał się z ziemi, a pochwyciwszy strzelbę z rąk jednego z Osagów, zanim mu zdołano przeszkodzić, przyłożył koniec lufy do łba konia i strzałem wydarł mu życie.
— Przeklęta szkapa bladych twarzy! Zrzuciła wielkiego wodza na ziemię — krzyczał Piankishaw — niechaj zdycha jak pies nieczysty!
Postępek ten oburzył jeszcze bardziej młodych Indyan; zaczęli mu złorzeczyć; on nawzajem wymyślał im, że rozlali wódkę; żwawa kłótnia roznamiętniła obie strony, a gniew Indyan skrupił się na biednym jeńcu.