skutku. Naraz z pośrodku trawy podniosła się postać ciemna, skrwawiona; przestąpiwszy zwłoki zabitego Indyanina, sunęła prosto na skrępowanego jeńca. W tej chwili podmuch wiatru rozniecił na nowo wygasłe prawie ognisko. Przy blasku migocącego płomienia Roland rozpoznał w zbliżającem się zjawisku Piankishawa. Oczy jego w walce ze śmiercią toczyły się dziko. Dolna szczęka zupełnie roztrzaskana wisiała w strzępach, a brocząca krew z tej strasznej rany całą pierś pokryła mu jakby szkarłatną oponą. W dłoni kurczowo ściśniętej trzymał połyskujący nóż. Umierając, pragnął się pomścić. Przypadł na kolana tuż przy Rolandzie, nachylił się ku niemu i drżącymi palcami począł szukać jego serca; nakoniec namacał je, wzniósł rękę uzbrojoną nożem do góry i zadał cios... Lecz ręka, ubezwładniona wzmagającem się coraz bardziej osłabieniem, chybiła celu i tylko mundur na piersi kapitana rozdarła. Piankishaw ponowił ciosy, ale nie miał siły przebić piersi jeńca; kilka razy zadrasnął tylko na niej skórę. Podczas tych bezowocnych usiłowań konający wódz napróżno starał się utrzymać na kolanach; ciało jego chwiało się coraz bardziej, głowa przechylała się z ramienia na ramię, bluzgając strugą krwi. Nakoniec lewa ręka, którą się dotąd podpierał, zadrżała, zgięła się i cielsko całem brzemieniem runęło na pierś Rolanda. Dwukrotnie jeszcze zadrżał i jęknął, poczem skonał, nie zaspokoiwszy zemsty.
W tem strasznem położeniu kapitan napróżno
Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/167
Ta strona została skorygowana.
— 153 —