Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/17

Ta strona została skorygowana.
—  7  —

zupełnie spokojny, Rolandzie: i w najlichszej chatce, przy twoim boku i pod twoją opieką, będzie mi równie dobrze, jak w rodzicielskim domu.
Promyk radości rozjaśnił czoło Rolanda.
— Dobrze więc, moja droga siostrzyczko — rzekł z uśmiechem — dołożę wszelkich starań, ażeby ci urządzić jak najprzyjemniejsze mieszkanie. Zaraz jutro, przy pomocy Cezara i Kassyusza — dodał, wskazując obu niewolników — wyprawimy się do lasu, zwalimy kilka odwiecznych dębów i wybudujemy ci chatkę, piękniejszą od wszystkich w całej osadzie: będziesz miała i ładny ogródek na kwiatki, i sad z drzewami owocowemi. Uprawimy kawał pola, obsiejemy kukurydzą i pszenicą, a mam nadzieję w naszych strzelbach, że ci nigdy, moja gosposiu, na wybornej niezbraknie zwierzynie. Zawsze jednak — mówił dalej ze smutkiem, na nowo pokrywającym twarz jego — nie będzie ci tutaj tak dobrze, jak w domu stryja, gdzie żyłaś otoczona dostatkiem i wszelkiemi przyjemnościami. Moja to wina, że będziesz odtąd nudne dni pędziła na pustyni. Nie wiem, przez co ściągnąłem na siebie niechęć stryja, tak dalece, że, umierając wydziedziczył nas oboje, chociaż ty wcale na to nie zasłużyłaś, biedna siostrzyczko
— Mylisz się Rolandzie, małe przewinienie, którego dopuściłaś się przeciwko stryjowi, wstępując do wojska pomimo jego woli, nie mogło zniszczyć przywiązania, jakiego ci zawsze dawał dowody; tem bardziej ja, która nigdy nie dałam mu najmniejszej przyczyny do niezadowolenia, nie