Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/181

Ta strona została skorygowana.
—  167  —

białych, ich krwią zbroczona i podniosła swe ręce na moje dziatki. Gdym ci opowiadał o wycięciu rodziny Ashburna, pytałeś cobym w podobnym wypadku robił? Uczyniłem to, com ci wtenczas odpowiedział. Wyszedłem naprzeciw Osagów i wodzowi ich oddałem broń swoją, aby mu dowieść, że pragnę żyć z nim w pokoju.
— Bracie, dziki potwór, wódz Osagów, własnym moim nożem zamordował mego najstarszego syna! Z mojej własnej strzelby zastrzelił staruszkę-matkę! Gdybyś sto lat przeżył na świecie, jeszcze nie doczekasz tak okropnego dnia, nie zobaczysz tego, co ja widziałem. Dopiero, jeżeli kiedy będziesz miał grono miluchnych dziatek, jeżeli, od czego cię Boże uchowaj, pomordują je Indyanie w twoich oczach, jeżeli najdroższa żona, ugodzona śmiertelnie, obejmie, konając, twoje nogi, jeżeli sędziwa matka nadaremnie wzywać będzie twej pomocy, wówczas dopiero pojmiesz moje nieszczęście, nędzę, rozpacz, ból i niewypowiedziane męki; wtedy dopiero będziesz tak biednym, jak ja, takim jak ja nędzarzem! Patrz, tu najmłodszy chłopiec tuli się do mych nóg, tam dwie jego siostrzyczki rozdzierającym głosem wołają: Ratuj! Ratuj nas ojcze!
Nie wiem, kogo ratować, kogo wprzód bronić. Rzucam się na mordercę, chcąc mu wydrzeć siekierę, lecz zbójcy chwytają mię za włosy, za ręce i przytrzymują, ażebym patrzał na śmierć moich drogich dzieci. Widzę, jak z kolei spada morderczy topór wodza, tego potwora, na te śli-