Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/196

Ta strona została skorygowana.
—  180  —

o parę kroków odległym, potem położył swą siekierę na brzegu wyrwy i wsparł na niej strzelbę, biorąc na cel jednego z dzikich, siedzących przy ogniu. Kwakier uczynił toż samo ze swoją czapką i wymierzył do drugiego Indyanina. Nie przeczuwali oni, co ich czeka, lecz kapitan potrącił przez nieuwagę bryłkę ziemi, która z szelestem chlupnęła w wodę. Natychmiast dwaj dzicy porwali się na nogi, śledząc bacznie okiem przyczynę szelestu.
— Teraz, bracie — szepnął Natan — baczność! Jeżeli chybisz, zginiemy obadwaj. Czyś gotów?
— Gotów — odszepnął Roland.
— Ognia!
Strzały huknęły, a dwaj dzicy runęli na ziemię. Pozostali porwali się szybko na nogi, pochwycili broń, upatrując niewidzialnego nieprzyjaciela. Jeniec szybko zwrócił głowę, nadzieja ożywiła twarz jego.
Niebieskawy, leciuchny obłoczek dymu unosił się ponad zaroślami, z których wypadły strzały. Dzicy dostrzegli go, a zarazem ujrzeli czapki, czerniące się śród gałęzi krzewu. Był to podstęp, przez Natana obmyślony. Osagowie, mniemając, że czapki spoczywają na głowach ich wrogów, wymierzyli do nich i z okrzykiem wypalili ze strzelb do mniemanego nieprzyjaciela. Czapki spadły, a równocześnie zagrzmiał Natan piorunującym głosem:
— Naprzód z siekierą!