mienie jego zamieniło się w wybuchy szalonej radości. Uściskał obydwóch serdecznie, a chociaż Roland wyrywał się z jego objęć, nic nie pomogło, Ralf przyciskał go do swego serca z niewypowiedzianym zapałem.
— Cudzoziemcze! — krzyczał, wieszając się na szyi Rolanda — uratowałeś mię od stryczka, jakkolwiek nie z własnej woli, ale za wstawieniem się anielskiej damy, teraz zaś powtórnie ocalasz mi życie z własnego popędu. Ja, Ralf Stackpole, przysięgam ci od dnia dzisiejszego wierność i przywiązanie aż do grobowej deski. Ile razy będziesz potrzebował człowieka, walecznego jak Lucyper, przebiegłego jak lis, zgrabnego jak małpa, a wiernego jak pies, gwizdnij tylko, a będę na twe usługi w dzień i w nocy, w zimie i lecie, w pogodę i burzę!
— Ależ na miłość Boską — zawołał Roland, wydobywszy się na koniec z objęć Ralfa — skąd się tu wziąłeś? Wszak widziałem, jak umknąłeś dzikim, sądziłem, że jesteś na drugim końcu Kentuky!
— Cudzoziemcze! — krzyknął Ralf. — Gdybym był samolubem takim, jak te szczury czerwone, byłbym sobie teraz spokojnie odpoczywał w pierwszej lepszej osadzie. Zamiarem jednak moim było wyswobodzić anielską damę z rąk nikczemnych Osagów i nastawałem im już prawie na pięty, kiedy te psy pomordowane schwytały mię.
— Czy być może? — rzekł Roland z oznaką
Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/200
Ta strona została skorygowana.
— 184 —